foto1
Kraków - Sukiennice
foto1
Lwów - Wzgórza Wuleckie
foto1
Kraków - widok Wawelu od strony Wisły
foto1
Lwów - widok z Kopca Unii Lubelskiej
foto1
Lwów - panorama
Aleksander Szumański, rocznik 1931. Urodzony we Lwowie. Ojciec docent medycyny zamordowany przez hitlerowców w akcji Nachtigall we Lwowie, matka filolog polski. Debiut wierszem w 1941 roku w Radiu Lwów. Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Dziennikarz, publicysta światowej prasy polonijnej, zatrudniony w chicagowskim "Kurierze Codziennym". Czytaj więcej

Aleksander Szumanski

Lwowianin czasowo mieszkający w Krakowie

MOJE LWOWSKIE UTRACONE DZIECIŃSTWO

 

PRZED WOJNĄ

Urodziłem się 12 listopada 1931 roku we Lwowie. Mój Ojciec, Maurycy Scheps, praktykę lekarską ginekologa - położnika rozpoczął we Lwowie przy ul. Krakowskiej 4, gdzie prowadził swój gabinet. Po uzyskaniu docentury i habilitacji lekarskiej został asystentem  profesora Adama Sołowija,  w jego katedrze na lwowskim Uniwersytecie im Jana Kazimierza. Prof. Adam Solowij w wieku 82 lat został zamordowany 4 lipca 1941 r. przez ukraińsko - niemiecki batalion "Nachtigall" (Słowiki) na stoku Góry Kadeckiej - Wzgórzach Wuleckich we Lwowie w gronie 45 pomordowanych profesorów lwowskich wyższych uczelni.

Moja Matka, Franciszka Rabinowicz z wykształcenia filolog polski, po ukończeniu studiów uniwersyteckich na lwowskim Uniwersytecie im. Jana Kazimierza uczyła historii Polski w szkołach podstawowych i średnich. Pochodziła z Przemyśla i tam też mieszkała do czasu zamążpójścia. Rodzice poznali się w Przemyślu, kiedy Mama przechodziła przez ulicę ze swoją matką. Mój Ojciec przystąpił do pań zachwycony niecodzienną urodą mojej Mamy, przedstawił się, podając powód przyjazdu ze Lwowa do Przemyśla, do swojej pacjentki.

Mój Ojciec należał do ludzi odważnych i sam się zaprosił na brydża do moich przyszłych dziadków Eugenii i Jakuba Rabinowiczów. Został z przyjemnością przyjęty, lecz Mama nie była zadowolona z tej wizyty, bo i Tata się jej nie podobał, (starszy od niej o 13 lat) i nos, według niej, miał jak Tadeusz Kościuszko, a w ogóle to miała w tym dniu randkę. Niemniej spotkanie się odbyło, Tata się spodobał i Mamie i jej rodzicom. Wkrótce odbyły się zaręczyny i ślub. Mama przeniosła się po ślubie do Lwowa, miała wówczas 23 lata, a Tata 36. Zamieszkali przy ul. Legionów 45 vis - a vis Teatru Wielkiego (obecnie Opera i Operetka) przy pasażu Hellerów, w pięknym lwowskim czteropokojowym mieszkaniu z pomieszczeniem na ordynację, z poczekalnią dla pacjentek, z dużym balkonem z widokiem na Teatr Wielki. Dziadkowie Rabinowiczowie byli dobrze sytuowani, dziadek był dyrektorem przemyskiego banku.

Mój Ojciec pochodził z lwowskiej dzielnicy Zamarstynów, mieszkał przy ul.Zamarstynowskiej 45 i tam też się urodziłem. Należał do tzw. "kinderów", popularnie batiarów lwowskich, którzy zarysowali swoje piętno w kulturze Lwowa i dlatego nie sposób wyobrazić sobie Lwowa bez tej nacji.

Dziadek Jakub Scheps, z babcią Różą, prowadzili na Zamarstynowskiej 45 w suterenie bar popularnie zwany "Knajpą u Schepsa". Klientela była rozmaita, jak to bywało na Zamarstynowie, dzielnicy raczej ubogiej, pierwotnej wsi, która została założona na prawie niemieckim w 1423 roku, prawo lokacji otrzymał Andreas Sommerstein[1].

W roku 1937 moi rodzice przyjęli wraz ze mną chrzest rzymsko-katolicki w katedrze lwowskiej, a potem we trójkę przyjęliśmy w tej katedrze sakrament bierzmowania. Przyjąłem wówczas drugie imię Zbigniew, Tata Marian, Mama zaś Janina. Równolegle notarialnie i sądownie zmieniliśmy nazwisko na Szumańscy i na takie nazwisko opiewają nasze metryki chrztu, jak również metryki Urzędu Stanu Cywilnego w Krakowie. Matka zmieniła nazwisko de domo na Babinowicz. 13 sierpnia 2012 roku otrzymałem z Żydowskiego Instytutu Historycznego im. Emanuela Ringelbluma dokument, który zawiera dane moich rodziców (aneks 1).

II WOJNA ŚWIATOWA

We wrześniu 1939 roku lotnictwo niemieckie zbombardowało Zamarstynów, spłonęła m.in. słynna fabryka wódek Baczewskiego. Po wkroczeniu do Lwowa, Armia Czerwona zamieniła polski zakład karny na więzienie polityczne NKWD. W 1941 roku po rozpoczęciu wojny sowiecko - niemieckiej i wkroczeniu wojsk niemieckich, więźniowie zostali zamordowani i pochowani w zbiorowych mogiłach na Cmentarzu Zamarstynowskim. Gestapo zamknęło znaczną część dzielnicy i zorganizowało getto żydowskie we Lwowie, liczące 136 tysięcy zatrzymanych. Większość ludności żydowskiej została transportami wywieziona do obozu zagłady w Bełżcu, część zginęła z głodu, lub podczas egzekucji na miejscu. W czasie pierwszej okupacji sowieckiej na Zamarstynowie istniało więzienie śledcze KGB. Po 1945 roku znaczna część zabudowy została zburzona, wybudowano od podstaw osiedle mieszkaniowe, miejski szpital kliniczny i doprowadzono linię trollejbusową. W 1967 roku zniwelowano część cmentarza, w miejscu mogił wybudowano szkołę i boiska sportowe. Na wzniesieniach znajdujących się w północnej części Zamarstynowa powstał w latach 70. XX wieku Park Zamarstynowski, obejmujący swoim terenem część cmentarza katolickiego i cmentarz jeńców niemieckich.

Po wkroczeniu Sowietów do Lwowa, po 17 września 1939 roku został zamordowany w nocy przez przechodzący patrol NKWD mój dziadek Jakub, wywleczony z prowadzonej przez niego restauracji, pobity do nieprzytomności i porzucony w zgarniętą z ulicy Zamastynowskiej bryłę śniegu. Przeleżał tam całą noc i rano odnaleźli go przechodnie. Gdy konał, powiedział do mojego ojca: "Oj Muniu, jaki z ciebie dochtor, jak nie możesz uratować własnego ojca".

Mój Ojciec działał od 1939 roku w konspiracji. Nie znana jest mi nazwa tej organizacji konspiracyjnej, wiadomo tylko, że w latach II Wojny Światowej (1939 - 1945), działało w Polsce wiele ugrupowań niepodległościowych. Jedynie domniemam, iż była to "Dwójka". Przedwojenny polski wywiad, legendarna "Dwójka" (Oddział II Sztabu Głównego WP, ogólnopaństwowa służba wywiadu i kontrwywiadu), uchodziła za najlepszy na świecie. Jego gry operacyjne prowadzone w ostatnich latach przed wybuchem II Wojny Światowej były tak misterne, że prawdopodobnie dały się na nie nabrać nawet współczesne służby wywiadowcze Rosji. I z tym polskim wywiadem prawdopodobnie współpracował mój ojciec. Dawały temu wyraz w naszym lwowskim mieszkaniu, później przy ul. Jagiellońskiej 4   wizyty ciekawych ludzi, którzy najczęściej przynosili kwiaty mojej Mamie, występując jako jej adoratorzy. Mój Ojciec jedynie pozornie nie był zadowolony z owych wizyt, chmurząc czoło, ale w przedpokoju zmieniał nastrój, uśmiechając się do mnie w drodze do ordynacji, ponieważ zwykle w kitlu lekarskim przyjmował "mało pożądanych" gości przybywających do Mamy. Zapamiętałem nazwiska tych gości, którzy mieli później odegrać wielką rolę w ratowaniu naszego życia na "aryjskich papierach". To byli wielcy Polacy z legendarnej "Dwójki". Zapamiętałem ich nazwiska. Byli to panowie: Romanowski, Tadeusz Szymanowski, Gzylewski, Lurie', Franciszek Marian Erchard, komendant policji państwowej, późniejszy, o paradoksie, komendant policji granatowej na District of Galizien General Government, zastępca generalnego gubernatora Hansa Franka[2], członek Związku Walki Zbrojnej, a później Armii Krajowej. W sprawie osób, odwiedzających nas w naszym lwowskim mieszkaniu, których nazwiska podałem, łącznie z nazwiskiem mojego Ojca zwróciłem się do Dyrektora Archiwów Państwowych i członka Kolegium IPN dr Sławomira Radonia z prośbą o udostępnienie dokumentacji związanej z ich działalnością konspiracyjną. Wniosek napisałem pod koniec 2010 roku. Niestety dr Sławomir Radon zmarł przedwcześnie w lutym 2011 roku.

Dnia 22 czerwca 1941 roku Niemcy hitlerowskie napadły na Związek Sowiecki bez wypowiadania wojny, jak leżało to w zwyczaju tych "sojuszników". Kilka dni trwała we Lwowie anarchia, przed opuszczeniem Lwowa NKWD wymordowała więźniów osadzonych w Brygidkach (ul. Kazimierzowska), na ul. Łąckiego, na Zamarstynowie, przy ul. Jachowicza, w siedzibie NKWD przy ul. Pełczyńskiej. Gdy Niemcy nie wkroczyli do Lwowa, komando NKWD powróciło i wymordowało pozostałych więźniów. W słynnych lwowskich Brygidkach, gdy brama więzienia pozostała otwarta, oczom moim ukazał się widok krwi zmieszanej z ludzkimi mózgami na murach dużego podworca więziennego. Można więc mówić o trzech sowieckich okupacjach.

Listy proskrypcyjne dotyczące mordów profesorów lwowskich wyższych uczelni przygotowali lwowscy studenci ukraińscy z lwowskiej książki telefonicznej. Nie udało się Niemcom 4 lipca 1941 roku wymordować wszystkich profesorów lwowskich wyższych uczelni na stoku Góry Kadeckiej - Wzgórzach Wuleckich w tzw. "Akcji Nachtigall". Zginęło wówczas 45 profesorów lwowskich wyższych uczelni wraz z rodzinami. Zamordowany został wówczas m.in. pięciokrotny premier II RP prof. Kazimierz Bartel oraz światowej sławy profesor Adam Sołowij, najstarsza 82 - letnia ofiara, którego, jak wspomniałem, mój ojciec był asystentem na lwowskim Uniwersytecie im. Jana Kazimierza. Powstała więc następna akcja, której ofiarami było ponad 2 tysiące pomordowanych osób inteligencji polskiej, spalonych w lesie Krzywczyńskim, być może z moim Ojcem.

Do naszego mieszkania we Lwowie przy ul. Jagiellońskiej 4 weszło Gestapo, pytając się o Ojca. Rodziców nie było w domu. Gestapowcy rozsiedli się w poczekalni Taty i zajęli rozmową. Żaden z nich nie zauważył kiedy udało mi się wymknąć z mieszkania. Chciałem oczywiście ostrzec rodziców, a na pewno uratowałem swoje życie. Wiedziałem, że matka jest u swojego brata, natomiast nie wiedziałem gdzie jest ojciec. Mamę zdążyłem ostrzec, ojca nie odnaleźliśmy.

Mój Ojciec został aresztowany 4 listopada 1941 roku przez Gestapo w naszym mieszkaniu przy ul. Jagiellońskiej 4. Zginął w więzieniu lwowskim przy ul. Łąckiego, wydany przez konfidentów współpracujących z Gestapo, jako element niebezpieczny dla III Rzeszy Niemieckiej w Intelligenzaktion (Akcja Inteligencja)[3]. Odpowiednikiem tej akcji na terenie Generalnego Gubernatorstwa była "Akcja AB" (Ausserordentliche Befriedungsaktion - Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna). Zamordowali go, pomimo, że niemiecki adwokat Schalay wziął od mamy pokaźny majątek za wyciągnięcie go z rąk hitlerowców. Po aresztowaniu Ojca opuściliśmy nasze lwowskie mieszkanie przy ul. Jagiellońskiej 4 i byliśmy poszukiwani przez Gestapo. Musieliśmy się ukrywać. Mieszkaliśmy kolejno u pp. Romanowskich, Lurie  i  Gzylewskich. I to były dla nas pierwsze polskie rodziny pomagające Żydom.

Opuściliśmy z Matką Lwów, w dalszym ciągu poszukiwani przez Gestapo, udając się do dziadków po kądzieli do Przemyśla. Dziadkowie mieszkali przy ul. Dworskiego 45 w Przemyślu, tam też zamieszkaliśmy, lecz wkrótce dostaliśmy się wszyscy do getta przemyskiego. Matka otrzymała "arbeitskarte" tzw. czerwoną kartę, która upoważniała ją do opuszczania getta przemyskiego w określonych godzinach. Czerwoną kartę otrzymywali z Judenratu ("gminy żydowskiej") ci mieszkańcy, którzy wykonywali pracę poza obszarem getta. Niestety radość mojej Matki była przedwczesna, bowiem karta upoważniała ją do opuszczenia getta w określonych godzinach, jako pracownika, z dziećmi do lat ośmiu, a ja liczyłem 11 lat. W getcie przemyskim przebywaliśmy w latach 1942-1943 wspólnie z Matką, babcią Eugenią Rabinowicz, dziadkiem Jakubem Rabinowiczem, siostrą mamy Ludwiką Reichmann. Według relacji świadków, którzy przeżyli likwidację przemyskiego szpitala, lekarze, wiedząc o trwającej akcji likwidacji getta truli systematycznie pacjentów, chcąc ich uchronić przed Zagładą (Shoah). Holocaustem, Babcia chorowała na chorobę nowotworową szyjki macicy z odległymi przerzutami nowotworowymi m. in. do kości. Dziadek odwiózł babcię jakąś zdobytą taczką do szpitala, miała połamane nogi - rak z przerzutami do kości powiedzieli lekarze, po czym otruli babcię.

I nagle moja Mama otrzymała w miejscu pracy wiadomość, iż tzw. neofici (Żydzi, którzy przyjęli wiarę chrześcijańską) mogą powrócić do "aryjskiego" Przemyśla i tam zamieszkać. Skwapliwie skorzystaliśmy z tej informacji, przenosząc się z powrotem do Przemyśla. Niestety informacja była fałszywa i powróciliśmy na powrót do getta. Informacji udzielił mojej matce Niemiec Gustaw Hemmerling, u którego była zatrudniona jako służąca, niezależnie od tego myła kasarnie wojskowe.

W getcie przemyskim nie oglądałem leżących na chodnikach wygłodniałych, zmuzułmanionych dzieci, jakie ogląda się na fotografiach. Nikt z mieszkańców getta nie lękał się, ludzie żyli w całkowitej niewiedzy o grożącym niebezpieczeństwie niemieckich obozów koncentracyjnych i niechybnej śmierci. Obawiano się natomiast żydowskich policjantów, t.zw. odmanów, uzbrojonych w pałki gumowe, którymi bili nawet po głowach, również dzieci. Sam taką pałką oberwałem boleśnie w czasie podawania koledze kawałka chleba. Raz oglądaliśmy z mamą scenę na wiadukcie kolejowym. Przed nami szła kobieta z pierzyną na plecach. Za rękę trzymała kilkuletnią dziewczynkę. Na początku wiaduktu stał żołnierz Wehrmachtu, lub schutzpolizei oraz policjant żydowski. Prowadzili ożywioną rozmowę. Niemiec nagle wystrzelił w stronę kobiety z pierzyną na plecach. Kobieta padła na ziemię, na wierzchu pierzyny ukazała sie stróżka krwi, rosnąca szybko do wielkiej krwistej plamy. Żołnierz niemiecki podszedł do nas i powiedział: "hau ab" po niemiecku "spierdalaj".

Po naszym powrocie do getta rozpoczęła się nocna akcja likwidacji getta. W dzień było spokojnie, w nocy słychać było warkot motorów i jęki, prawdopodobnie bitych ludzi. Z mamą siedzieliśmy w nocy na strychu, lub w piwnicy. Pamiętam, jak gryzły nas wszy lub pchły. Rano dziadek Jakub wyszedł po chleb, wrócił pobity, z krwawą raną na głowie. Pewnego ranka odwiedził nas Tadeusz Szymanowski, prawdopodobnie członek AK, a już na pewno Żegoty, zamieszkały w Przemyślu na Zasaniu, na Winnej Górze, chcący nas ratować. Z Mamą poszło łatwo, gdyż posiadała jeszcze ważną czerwoną kartę, ze mną było gorzej, miałem jedenaście lat. Na drugi dzień mama pożegnała dziadka i siostrę Ludwikę (Wisię). Przypuszczała, iż może uda się nam przejść przez bramę. Wzięła mnie za rękę i szliśmy długim szeregiem w stronę wyjścia. Co kilkanaście metrów niemiecka policja (schutzpolizei) sprawdzała kartę pracy (arbeitzkarte) Mamy i pytali o mój wiek. Do ósmego roku życia dzieci mogły wychodzić z pracującymi rodzicami poza getto. Policjant, któryś tam z rzędu zorientował się, że mam ponad 8 lat i nie przepuścił mnie. Mama błagała, mój syn ma 8 lat - nie pomogło. Mamo - powiedziałem - nie martw się - oni dzieciom nie robią krzywdy (taka była moja ówczesna wiedza). Pozostałem w getcie z dziadkiem i siostrą mamy Ludwiką. Nic nie pomogło, iż Mama miała z Tatą ślub kościelny, a ja byłem ochrzczony.

Postanowiłem więc uciekać z getta. W jaki sposób, tego jeszcze nie wiedziałem. Dziadkowi nie powiedziałem w jakim celu wychodzę z domu. Byłem już na podeście naszego piętra, a dziadek stał pochylony, opierając się o balustradę. Gdy schodziłem po schodach spojrzałem w górę i widziałem dziadka w tej samej pozycji. Nie powiedział mi do widzenia, tylko stał milcząc, pochylony na poręczy, aż zniknął mi z oczu. Tego samego dnia stanąłem przed metalową bramą z furtką. Brama była zamknięta na kłódkę lub zamek, natomiast furtka szerokości ok. 1,2 - 1,5 m. była otwarta na rozcież. Przy furtce stał granatowy policjant obrócony do mnie i do bramy bokiem, w odległości ok. 2,0 -  2,5 m przy końcu furtki, a zarazem przy końcu bramy. Przy jej końcu stała drewniana budka, w której siedział drzemiący schutzpolizei z opuszczonym hełmem na piersiach. Nie zastanawiając się, puściłem się biegiem przez furtkę; po chwili usłyszałem "stój, stój". Żaden strzał nie padł, zniknąłem za rogiem. Biegłem, do kiedy starczyło mi sił, ale zapewne nikt mnie nie gonił. Znałem w Przemyślu dwa adresy: pp. Romaszewskich i pp. Szymanowskich. Pan Romaszewski przerażony moją historią skierował mnie na Zasanie na Winną Górę do pp. Szymanowskich i zapowiedział, jak się nie uda, wracaj do mnie, coś wymyślimy. Bądź dzielny, nie damy ci zginąć. Mamy tutaj jeszcze wspaniałych księży, którzy wielu Żydów już  uratowali. Możesz liczyć na ich pomoc, metrykę chrztu im pokaż, może zmienią nazwisko i datę chrztu. A tu niespodzianka! Tadeusz Szymanowski ze swoją rodziną i moją Mamą oraz "cała" Winna Góra czekali na mnie. Wierzyli, że się wydostanę z getta, liczyli na to. Jakiś kolega przyniósł grę w "milionera", inni zaproponowali mi lwowską grę w "krepcie", a jeszcze inni w "Zośkę". Mama robiła sweterki na drutach ze ściegiem "norweskim", wszyscy dorośli i młodzież znali naszą historię, wiedzieli kim jesteśmy, wypytywali tylko o mojego Tatę i prawdę o Wzgórzach Wuleckich. Ale to już dalszy ciąg mojej - naszej historii. Tadeusz Szymanowski uważał, że powinniśmy przenieść się do Warszawy. Zaopatrzył nas w pieniądze, wskazał nam osobę, która będzie się nami w podróży zajmowała - pana Winogrodzkiego. Nie mając żadnych dokumentów ruszyliśmy w podróż do Warszawy pociągiem osobowym.

Gdy pociąg dojeżdżał do Krakowa postanowiłem, że wysiądziemy w Krakowie, Mama wyraziła zgodę, a pan Winogrodzki w Krakowie wynajął dla nas dorożkę konną. Postanowiliśmy dojechać do domu noclegowego przy ul. Strzeleckiej. Mieszkaliśmy w Krakowie w kilkunastu domach noclegowych (m.in. przy ul. Curie Skłodowskiej, Pijarskiej, Starowiślnej 49, Zamenhoffa, i innych). Nie mając dokumentów, dla bezpieczeństwa, od południa do wieczora siedzieliśmy w krakowskich kościołach, najczęściej w kościele oo. Karmelitów na Piasku przy ul. Karmelickiej.

W Krakowie przy ul. św. Gertrudy 2 mieszkał przyjaciel naszego lwowskiego domu mjr. Franciszek Marian Erchard. Było to mieszkanie pani Korpakowej i ona prowadziła wraz z Franciszkiem Marianem Erhardem przechowywanie Żydów w swoim mieszkaniu. Major Franciszek Marian Erchard piastował funkcję komendanta policji granatowej na District Galizien, będąc zastępcą komendanta Hansa Franka, działając z strukturach AK. Przyjął nas bardzo serdecznie, a wraz z nim pani Korpakowa z synem Adamem z AK. Franciszek Marian Erchard wyrobił nam w Żegocie "aryjskie papiery". Mama otrzymała kenkartę (kartę rozpoznawczą) na nazwisko Franciszka Pierowska, ja zaś zaświadczenie tożsamości na nazwisko Ryszard Wardyń. Opiekowali się nami również państwo Gzylewscy. Major Franciszek Marian Erchard załatwił nam mieszkanie w Krakowie (pokój z kuchnią i łazienką) przy ul. Zyblikiewicza 5, 4 klatka schodowa I piętro u gospodarzy akowców państwa Dziadziców. Mieszkaliśmy tam do zakończenia wojny.

Gmach PKO w Krakowie przy ul. Zyblikiewicza 5, gdzie mieszkaliśmy do zakończenia wojny to zespół 11 budynków w zabudowie zwartej. Do każdego budynku prowadziło wejście, zwane klatką schodową. Nasze mieszkanie położone było w klatce schodowej numer 4 na pierwszym piętrze, gdzie zajmowaliśmy jeden pokój z dostępem do toalety i łazienki. Gospodarzami mieszkania byli państwo Dziadzicowie. Pan Dziadzic był dozorcą tego zespołu budynków, jego żona prowadziła gospodarstwo domowe, mieszkali tam również ich syn Kazimierz i córka Lusia, osoby dorosłe. Mieszkaliśmy tam z rekomendacji Franciszka Mariana Ercharda, nie płaciliśmy czynszu i byliśmy otoczeni przez tę rodzinę opieką. Znali całą naszą historię, jak również pozostali dwaj dozorcy panowie Wrona i Kucharczyk. Wiadomo mi, iż wszyscy trzej panowie dozorcy byli członkami organizacji konspiracyjnej. Nasi liczni sąsiedzi i młodzież, z którą brałem udział w różnych grach i zabawach podwórkowych, również znali naszą historię.  Nie uczęszczałem do szkoły, uczył mnie w domu mjr Franciszek Marian Erchard, matka nie pracowała, nikt nas nie wydał. Tak przetrwaliśmy okupację hitlerowską.

Syn państwa Dziadziców Kazimierz Dziadzic w grudniu 1944 roku był uczestnikiem zamachu na samochód Gestapo przejeżdżający przez ul. Kopernika.

Byłem świadkiem owego zamachu. Było trzech zamachowców, wraz z Kazimierzem Dziadzicem. Dwaj zamachowcy zginęli, ocalał Kazimierz Dziadzic, którego moja Matka ukrywała na strychu ul. Zyblikiewicza 5. Panią Józefę Dziadzicowa i jej córkę Lusię, siostrę Kazimierza Dziadzica, Gestapo wywiozło do niemieckiego obozu koncentracyjnego.

Major Franciszek Marian Erchard dostarczał nam codziennie obiad, który przynosili do naszego mieszkania granatowi policjanci, codziennie inny, tak, że było ich w naszym mieszkaniu wielu. Wszyscy wiedzieli, że jesteśmy ukrywającymi się Żydami. Co stanowi dowód, iż wielu granatowych policjantów współpracowało z Polskim Podziemiem. Pewnego dnia jeden z policjantów przekazał  nam wiadomość o zastrzeleniu przez Gestapo na podkrakowskiej stacji kolejowej majora Franciszka Mariana Ercharda, który przewoził "bibułę" Polski Podziemnej. Po zamordowaniu Franciszka Mariana Erharda policjanci granatowi nadal przynosili nam obiady, aż do zakończenia wojny.

I tak Polacy uratowali życie mojej Matce i mnie.

Generalny Gubernator III Rzeszy Niemieckiej Hans Frank na terenie okupowanej Polski reprezentował najwyższe władze okupanta niemieckiego z Adolfem Hitlerem na czele. Fakt, iż komendant granatowej policji był jego pełnomocnikiem w stolicy GG Krakowie, świadczy o sile Polskiego Państwa Podziemnego, o fenomenie zbrojnym w czasie przebiegu II Wojny Światowej.

PO WOJNIE

W styczniu 1945 roku przeprowadziliśmy się z matką na ulicę Sienkiewicza 6 w Krakowie i stamtąd wyjechałem w roku 1950 do Izraela, przebywając również w Newark w stanie New Jersey w Stanach Zjednoczonych oraz we Francji w Valence, gdzie ukończyłem szkołę zegarmistrzowską, a potem podjąłem pracę zegarmistrza w Paryżu.

W Izraelu  początkowo pracowałem w kibucu "Newe Jam" pod Haifą, później w kibucu "Kiriat Anawim" pod Jerozolimą i ubiegałem się o zamieszkanie w "Domu Polskim" w Jerozolimie, prowadzonym przez siostry zakonne Augustynę i Blankę. W domu była kaplica, w której msze święte odprawiał ksiądz ojciec Semkowski, podobnie jak ja pochodzenia żydowskiego, przyjął chrzest i ukończył seminarium duchowne. Dom Polski został wybudowany przez Armię generała Władysława Andersa. Siostry przyjęły mnie do domu, ale prosiły o metrykę chrztu, a ja chciałem służyć do mszy świętej. Ministranturę po łacinie znałem na pamięć. W celu uzyskania wiarygodnego świadectwa, iż jestem wyznania rzymsko - katolickiego, zwróciłem się do Patriarchatu Jerozolimskiego i otrzymałem odpowiednie świadectwo w języku angielskim (aneks 2).

"STROFY Z ŻONĄ I MIASTEM W TLE" - ARTYKUŁ - WYWIAD W "GAZECIE KRAKOWSKIEJ" 12. X. 2003 r.

AUTOR MAGDA HUZARSKA - SZUMIEC "GAZETA KRAKOWSKA" 12. X. 2003 r.

Aleksander Szumański przynajmniej raz w roku przyjeżdża do Lwowa.

Niezależnie jak toczyło się życie Aleksandra Szumańskiego, zawsze, gdy tylko może, wraca do Lwowa - miejsca swojego urodzenia.

Spacer po mieście zaczyna od ulicy Jagiellońskiej, gdzie w kamienicy nr 4 mieszkał z rodzicami. Potem idzie niegdysiejszą ulicą 3 Maja, przy której było kino Muza wyświetlające filmy ze Szczepciem i Tońciem. Przy ul. Jagiellońskiej 4 mieszkała  jego niańka  Adela, która kiedyś tak zapatrzyła się na jednego ze swoich chłopaków, że zagubiła 3 - letniego Alka. Do domu odprowadził go policjant, któremu 3 - letni chłopak umiał podać adres. Potem przychodzi czas na spacer do Parku Kościuszki, czy też Ogrodu Jezuickiego, bo takie nazwy ma ów piękny lwowski park. Jako dziecko zjeżdżał w parku Główną Aleją na sankach i gdzie uciekał przed fryzjerem, który zdołał mu przystrzyc tylko pół głowy. Byłem histerykiem, wydawało mi się, że zaraz umrę, dlatego uciekłem. Przerażona mama zawiadomiła ojca, który był docentem nauk medycznych na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza, a także praktykującym lekarzem. Zebrało się konsylium, ale nikt nie wpadł na to co mi może być - wspomina Aleksander Szumański.

Za to wszyscy oprócz niego wiedzieli co się może wydarzyć gdy do Lwowa wkroczyli Rosjanie. Jednak rodzice nie wyrażali swoich obaw przy dziecku, które mogło się z czymś zdradzić w szkole...

Owych bolszewickich żołnierzy nazywaliśmy "frajerskie ułany z cyckami na głowie". Kiedyś nudząc się na lekcji matematyki, zacząłem z elementarza wydłubywać oczy Stalinowi, Marksowi i Engelsowi. Zobaczył to nauczyciel, ale na szczęście był przyzwoitym człowiekiem i nic mi nie zrobił, tylko pokazał książkę moim rodzicom. Wtedy pierwszy i ostatni raz w życiu dostałem lanie. Może to ono miało wpływ na fakt, że napisałem wówczas mój debiutancki wiersz, odczytany później w rozgłośni Radia Lwów przez znanego aktora. Miałem wówczas 10 lat - opowiada poeta. Kiedy w czerwcu 1941 roku Rosjanie opuścili Lwów, do którego właśnie wkraczali Niemcy, wybrałem się na spacer. Doszedłem do Brygidek na ul. Kazimierzowskiej. Brama więzienia była otwarta; wszedłem na podworzec i zobaczyłem w przerażeniu na murach  spływającą świeżą krew i białą pochodzącą z ludzkich mózgów maź. Wycofujący się Rosjanie pomordowali wszystkich więźniów, ciała już wywieźli - opowiada ze zgrozą w głosie Aleksander Szumański.

Z okropieństwami tego świata spotkał się ponownie, kiedy do jego mieszkania we Lwowie przy ul. Jagiellońskiej 4 weszło Gestapo, pytając się o ojca. Jednak rodziców nie było w domu. Gestapowcy rozsiedli się w poczekalni taty i zajęli rozmową. Żaden z nich nie zauważył kiedy udało mi się wymknąć z mieszkania. Chciałem oczywiście ostrzec rodziców, a na pewno uratowałem swoje życie. Wiedziałem, że matka jest u swojego brata, natomiast nie wiedziałem gdzie jest ojciec. Mamę zdążyłem ostrzec, ojca nie odnaleźliśmy. Zamordowali go w gestapowskim więzieniu przy ul. Łąckiego, pomimo, że niemiecki adwokat Schalay wziął od mamy pokaźny majątek za wyciągnięcie go z rąk hitlerowców - mówi poeta. Z mamą pojechał wówczas do Przemyśla, gdzie mieszkali jego dziadkowie. Byli Żydami, co wiązało się z koniecznością przeniesienia całej rodziny do getta. Nic nie pomogło, iż mama z tatą mieli ślub kościelny, a ja byłem ochrzczony. Jednak moja mądra mama nie załamała się i załatwiła sobie czerwoną kartę, która pozwalała jej wychodzić na zewnątrz do pracy. Spotkała tam pana Tadeusza Szymanowskiego, który nam pomagał. On wiedząc, iż niebawem getto będzie likwidowane kazał jej przyjść do siebie na Winną Górę. Ja dostałem sygnał, że mam natychmiast uciekać z getta. Znalazłem się przed otwartą furtką przy której stał granatowy policjant i zacząłem biec. Nie strzelił za mną, krzyczał tylko "stój" - opowiada Aleksander Szumański. Kiedy wraz z mamą musieli opuścić Winną Górę wsiedli do pociągu jadącego do Warszawy. Tadeusz Szymanowski zadbał o opiekę i wyznaczył do naszej podróży pana Winogrodzkiego. Przejeżdżając przez Kraków, Aleksander intuicyjnie poczuł, że właśnie tu powinni wysiąść. Miał rację, bo pewnie nie dojechali by do stolicy, tym bardziej, że nie mieli żadnych dokumentów. Włóczyli się więc po Krakowie, nocowali w noclegowniach, a dnie spędzali w kościołach, kryjąc się przed szmalcownikami, którzy już zdążyli ściągnąć z pani Franciszki futro.

- I wtedy mama dowiedziała się, że komendantem granatowej policji na District Gakizien  jest nasz przyjaciel ze Lwowa, major Franciszek Marian Erchard.

To był niezwykły człowiek, który równocześnie był szefem siatki AK w Krakowie. Poszliśmy do niego do domu przy ul. św. Gertrudy 2. Jak dziś pamiętam, że służąca powiedziała do nas "proszę dalej", a ja nie zrozumiałem, bo we Lwowie mówiło się "proszę bliżej"- wspomina pan Aleksander. Major Franciszek Erchard umieścił ich w mieszkaniu przy ul. Zyblikiewicza 5 (IV klatka schodowa) gospodarze pp. Dziadzicowie. Tam szczęśliwie dotrwali do końca wojny, po której pani Franciszka wyszła za mąż za historyka Tadeusza Nowaka. Ja ukończyłem studia na Politechnice Krakowskiej z dyplomem inżyniera budownictwa lądowego i zostałem ekspertem budowlanym i mykologicznym. Dlatego jeszcze większy ból sprawiają mi wizyty we Lwowie. Widzę jak to miasto umiera. Zżerają je grzyby i owady techniczne szkodniki drewna. Stan techniczny budynków mieszkalnych, użyteczności publicznej i licznych sakralnych jest bardzo zły. Niektóre budynki zagrażają bezpieczeństwu publicznemu ze względu na ich stan techniczny. Niby te w centrum są odnowione, pomalowane, ale to tylko pozorna renowacja.

Tak naprawdę to one wyglądają jak stara panna, która nałożyła na siebie dużą ilość makijażu - twierdzi Aleksander Szumański piszący całe życie wiersze o swoim ukochanym Lwowie.

Odkąd jednak poznał żonę Alinę de Croncos Borkowską  - Szumańską stała się ona drugą obok miasta Lwowa jego muzą. - Podszedłem do niej na ulicy i powiedziałem, że mi się bardzo podoba. Zaczęła się śmiać i oczywiście nie umówiła się na randkę. Ale znalazłem jej adres w książce telefonicznej i codziennie wysyłałem do niej jeden wiersz. Gdy kiedyś tego nie zrobiłem, sama do mnie zatelefonowała i zapytała - co się dzieje? Odtąd jesteśmy już razem - wyznaje pan Aleksander, który swoją poezję miłosną czytuje więźniom osadzonym w areszcie śledczym na Montelupich.

- Może moje słowa o miłości uratują tych ludzi, dadzą im choć trochę nadziei.

PASJE ALEKSANDRA SZUMAŃSKIEGO 

Aleksandra Szumańskiego interesują różne formy sztuk pięknych, astronomia i motoryzacja. Ta ostatnia pasja przejawia się miłością do dobrych samochodów., szczególnie nabytego niedawno BMW.

KARTOTEKA

Urodził się 12 listopada 1931 roku we Lwowie. W 1952 roku ukończył Wydział Budownictwa Lądowego na Politechnice Krakowskiej zostając inżynierem budownictwa lądowego i ekspertem budowlanym i mykologicznym. Napisał 4 tysiące utworów poetyckich, których część ukazała się w tomach "Odlatujące ptaki", "Fotografie polskie". "Wiersze i ballady miłosne" oraz "Amerykańsko - lwowskie wyznania miłosne oraz inne niespełnienia". W 2001 roku odbył tournee po Ameryce. Jego wiersze tłumaczone były m.in. na angielski i japoński.

POSŁOWIE ADAM MACEDOŃSKI - ARTYSTA MALARZ

REFERENCJE

"Twórczość Aleksandra Szumańskiego cenię za szczerość i wręcz młodzieńczą naiwność, która w tym wieku rzadko się zdarza. Nie wstydzi się on korzystać z klasycznych wzorców polskiej poezji romantycznej, co jest cenne, gdyż ludzie mają już dość eksperymentów".

 Magda Huzarska - Szumiec ; "Gazeta Krakowska" 12. X. 2003

WSPOMNIENIA

Major Franciszek Marian Erchard był przyjacielem naszego lwowskiego domu. W Krakowie, dzięki Żegocie wyrobił nam aryjskie dokumenty. Matka otrzymała kenkartę na nazwisko Franciszka Pierowska. Ja otrzymałem dokument tożsamości na nazwisko Ryszard Wardyń, jako siostrzeniec pracownika podległego majorowi Marianowi Erchardowi. Prawdopodobnie jego działalność konspiracyjna była związana z AK. Był od dłuższego czasu śledzony przez Gestapo o czym poinformował moją matkę. Zginął tragicznie zastrzelony na jakimś dworcu kolejowym, mając przy sobie teczkę z tzw. "bibułą" - (tajne wydawnictwa niepodległościowe).

Przy ul. św. Gertrudy 2 w Krakowie gdzie mieszkał Marian Erchard odbywały się tajne spotkania, m.in. z udziałem p. Gzylewskiego pracownika przedwojennej legendarnej "Dwójki", również przyjaciela naszego lwowskiego domu. Jaki był udział w pracach  konspiracyjnych mojego ojca oraz  Lurie' tego nie wiem. Osobą, która otworzyła nam drzwi przy ul. św. Gertrudy 2 była p. Korpakowa ( nie służąca) gospodyni tego mieszkania. Mieszkaliśmy tam kilka miesięcy przed otrzymaniem mieszkania przy ul.Zyblikiewicza 5 , które załatwił nam Franciszek Marian Erchard. Wiadomo mi, że p. Korpakowa i jej syn współpracowali z AK i z Żegotą.

Aleksander Szumański, świadek historii, dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005-2014, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich. Kombatant - Osoba Represjonowana - zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i Osób Represjonowanych nr B 18668/KT362;

Stowarzyszenie Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej - legitymacja członkowska nr 122.

Bibliografia

Magda Huzarska - Szumiec "Strofy z żoną i miastem w tle" "Gazeta Krakowska" 12.X.2003 r.

http://kehilalinks.jewishgen.org/Lviv/LetterS.htm

http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Szuma%C5%84ski

 

ANEKS 1

 ZAŚWIADCZENIE

Warszawa 13.08. 2012 r.

Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma na podstawie dokumentacji znajdującej się w tutejszym Archiwum sygn. 3088 oraz w oparciu o następujące dokumenty:

 - ustawy norymberskie z 15.IX. 1935 r. z późniejszymi uzupełnieniami.

- tekst przemówienia w Reichstagu kanclerza Rzeszy A. Hitlera z 30. I.1939 r.

- dyrektywy R. Heydrycha dla szefów grup operacyjnych (Einsaztgruppen) z 21. IX. 1939 r.

- rozporządzenia gen. gub. H. Franka z 15. X. 1941 r.

- postanowienia o "ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej" (Endlosung) z 20. I. 1942 r.

 Ustala, że Szumański Aleksander syn Maurycego Mariana i Franciszki z domu Babinowicz urodzony 12 listopada 1931 roku we Lwowie od lipca 1941 roku do stycznia 1945 roku był ofiarą Holocaustu ściganą i skazaną na śmierć. W czasie prześladowania Żydów we Lwowie w 1941 roku, ojciec Aleksandra został zamordowany. Matka z synem postanowiła uciec do Przemyśla do swojej rodziny znajdującej się w getcie w Przemyślu. Aleksander z matką przebywał w getcie przemyskim od 1942 roku do 1943 roku. W czasie likwidacji getta udało im się uciec do Krakowa gdzie ukrywali się na aryjskich papierach do stycznia 1945 roku.

 Pieczęć okrągła Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma

 Sekretarz Stowarzyszenia ŻIH                    Specjalista ds. Dokumentacji Ofiar Holocaustu

Jan Jagielski                                                            Halina Grubowska

ANEKS 2

Latin Patriarchal Vicar  Terra Santa College Jerusalem

TO WHOM IT MAY CONCERN:

This is  to certify that I have seen documents of November 3, 1950 from Krakow which give me such information so that I can testify that Alexander Szumanski is a Roman Catholic, born November 12, 1931.

(Very Rev.) Terence W. Kuehn, O.F.M.

                 Pieczęć okrągła VICARIUS PATRIARCHAL

 Tłumaczenie na j. polski

 Wikariusz patriarchalny Łacińskiej Szkoły  Jerozolima w Santa Terra

KOGO TO DOTYCZY:

Niniejszym zaświadcza się, że widziałem dokumenty z 03 listopada 1950 z Krakowa, które dają mi taką informację, że mogę zaświadczyć, że Aleksander Szumański jest wyznania rzymsko-katolickiego  urodzony 12 listopada 1931.

(Ks) Terence W. Kuehn, O.F.M.

           Pieczęć okrągła Vicarius patriarchalny

                         Jerozolima 30 listopada 1950

 

 

[