foto1
Kraków - Sukiennice
foto1
Lwów - Wzgórza Wuleckie
foto1
Kraków - widok Wawelu od strony Wisły
foto1
Lwów - widok z Kopca Unii Lubelskiej
foto1
Lwów - panorama
Aleksander Szumański, rocznik 1931. Urodzony we Lwowie. Ojciec docent medycyny zamordowany przez hitlerowców w akcji Nachtigall we Lwowie, matka filolog polski. Debiut wierszem w 1941 roku w Radiu Lwów. Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Dziennikarz, publicysta światowej prasy polonijnej, zatrudniony w chicagowskim "Kurierze Codziennym". Czytaj więcej

Aleksander Szumanski

Lwowianin czasowo mieszkający w Krakowie

 Znalezione obrazy dla zapytania: mord na wolyniu

 SYN KOMENDANTA UPA ROMANA SZUCHEWYCZA ("TARASA CZUPRYNKI") JURIJ SZUCHEWWYCZ

Autor  Paweł Reszka ("Wprost" nr 5/2013 (1562), 26.01.2013)

Do ociemniałego starszego człowieka poszedłem z dwóch powodów. Chciałem poznać kogoś, kto przesiedział 38 lat w sowieckich łagrach i się nie załamał oraz dowiedzieć się, co syn ostatniego komendanta UPA myśli o mordowaniu Polaków.

Gdy w 1943 r. zaczynały się masowe mordy na Wołyniu, Jurij Szuchewycz miał dziesięć lat. Jego ojciec Roman Szuchewycz, pseudonim Taras Czuprynka, nie był jeszcze komendantem głównym UPA. Został nim latem, gdy czystka etniczna była w szczytowym punkcie.Mordy były potworne - cięli piłami, palili żywcem, rozrywali granatami, brzemiennym kobietom otwierali brzuchy, niemowlęta nabijali na sztachety.

 Jurij Szuchewycz dzisiaj ma 80 lat. Gdy idzie po uliczkach Lwowa, widok jest niezwykły. Starszy pan posuwa się powoli, podtrzymywany pod rękę przez dwóch łysych, barczystych dryblasów. To opiekunowie, których zapewniają Szuchewyczowi ugrupowania nacjonalistyczne. Wożą go samochodem, dbają, by dotarł na czas na umówione spotkania w kawiarence położonej w malowniczym zaułku w centrum miasta.Knajpka jest banalna, trochę przypomina kawowe sieciówki.

Jurij Szuchewycz przemyka tylko przez główną salę. Jego pokój jest na zapleczu. Gdy syn komendanta jest w środku, inni goście mogą poczuć ostry zapach dymu z papierosów. Pan Jurij jest nałogowcem odpalającym jednego od drugiego.Do pokoiku wchodzą tylko znajomi albo ci, którzy są umówieni. Siedzi pod graffiti z Che Guevarą.

 - Wiem, że on jest na ścianie. Ale Che w swoich pamiętnikach docenił partyzantkę UPA. To mnie trochę usprawiedliwia - mówi z uśmiechem.

 Twarz Szuchewycza jest jak ciosana w granicie. Mimo wieku umysł ma absolutnie jasny. Jego głos robi największe wrażenie, gdy przechodzi na polski, by cytować polityczne wystąpienia Piłsudskiego: "Dla mnie wszystko jedno, jaka to będzie Polska, czarna czy czerwona, żeby to była tylko Polska".

- Jako Ukrainiec mogę mieć różne poglądy na osobę Piłsudskiego. Jednak te słowa są przykładem tego, jak powinien odnosić się mąż stanu do swojej ojczyzny. Zgodzi się pan? - pyta po rosyjsku, bo rozmawiamy po rosyjsku.

Jurij Szuchewycz nadaje się na bohatera Ukrainy. Zresztą oficjalnie taki tytuł przyznał mu prezydent Wiktor Juszczenko.1945 r. - pojmany przez NKWD i umieszczony w sierocińcu.

1948 r. - wyrok dziesięciu lat za to, że był synem swojego ojca. W trakcie odsiadki, w 1950 r., wywieziony z więzienia na rozpoznanie ciała Romana Szuchewycza, który zginął w potyczce z NKWD.

1958 r. - wyrok dziesięciu lat za agitację i propagandę przeciwko ZSRR.

1968 r. - życie na wygnaniu na Kaukazie. Szuchewycz w tym czasie pisze listy w obronie represjonowanych, artykuły do nielegalnych pism, listy do ONZ z potępieniem totalitarnego systemu ZSRR.

1972 r. - wyrok dziesięciu lat więzienia. Z więzienia pisze kolejne protesty, np. przeciwko interwencji w Afganistanie. Pod koniec odsiadki ślepnie.

1983 r. - przetrzymywany w domu dla inwalidów w Tomsku.

1988 r. - wychodzi na wolność.

Przez cały czas więzienia i łagrów Jurija Szuchewycza namawiano do skruchy i potępienia ojca. Nigdy na to nie poszedł.

- Jak pan to zrobił, jak pan się nie załamał? - zapytałem go, gdy siedzieliśmy w kawiarence.

- Jestem chrześcijaninem. Wiedziałem, że państwo zbudowane na kłamstwie kiedyś upadnie. Ale nie wierzyłem, że tego dożyję. Poza tym wiedziałem, że dopóki ZSRR istnieje, i tak nie mogę się spodziewać niczego dobrego - odpowiedział.

Przechodzimy do najważniejszego: dlaczego zdarzył się Wołyń? Czy można to wytłumaczyć?

Jurij Szuchewycz zaciąga się papierosem. - Rzeź wołyńska - mówi powoli. - My po prostu nie mogliśmy dopuścić do tego, by Polacy odbudowali Polskę w granicach z 1939 r. Nie mogliśmy do tego dopuścić, bo tu jest ukraińska ziemia i my tutaj jesteśmy gospodarzami - mówi Jurij Szuchewycz i przekonuje, że należy trzymać się prawdy. Jaka jest jego prawda? Wyłuszcza ją w kilku punktach.

- Polska odzyskuje niepodległość w 1918 r. Dla Polaków niepodległość, dla Ukraińców nowa niewola. Z nastaniem Polski na Ukrainie Zachodniej rozpoczęła się brutalna akcja polonizacyjna. Likwidowanie szkół, represje. Do tego wszystkiego na Wołyniu doszło jeszcze polskie osadnictwo. Ziemię tutejszą nadawano osadnikom wojskowym, weteranom wojny z bolszewikami i cywilom. Dlaczego? Polska chciała zachwiać strukturą etniczną tego regionu. Odukrainizować, wynarodowić cały Wołyń.

- W 1943 r. Polska zaczęła się umacniać na Wołyniu. Polskie miejscowości zmieniały się w punkty oporu. Cel był jeden - by granice sprzed wojny wróciły. To było przygotowanie, by wrócić do status quo ante.

- A więc doszło do walk, rzezi. To wojna wywołuje takie uczucia. Uczucia na wojnie dalekie są od humanizmu. A II wojna światowa była inna niż wszystkie poprzednie. Nigdy ludzie nie mordowali się na taką skalę. Wołyń był jej elementem. I stało się to, co się stało.

- Jeśli będziemy mówić prawdę o Wołyniu, powinniśmy zacząć mówić o operacji "Wisła". To było także ludobójstwo. Przecież istniało wówczas państwo polskie. Choćby i z Bierutem na czele, ale jednak państwo polskie.

- Co dalej? Powinniśmy przyznać: "Tak było". Budować stosunki w imię przyszłości. Niemcom wybaczyliście, chociaż z rąk Niemców w czasie wojny zginęły miliony Polaków. W porównaniu z ofiarami Wołynia to przecież potężna różnica. Wy nam zapomnieć nie możecie. I my wam niczego nie zapominamy.

- I jeszcze: jednać nie powinni się prezydenci. Jeśli pojednanie ma mieć sens, powinni to zrobić żołnierze AK i UPA, bo dla nas UPA jest tym, czym dla was AK.

Szokujące? Szokujące. Z jednej strony mamy w pamięci zdjęcia wołyńskich ofiar z obciętymi głowami, z drugiej słowa: "To była nasza ziemia".

Jak porównywać UPA i AK? W AK nikt nie dawał rozkazów do czystek etnicznych! Szokujące, ale szczere.

Czy to bajdurzenie starego człowieka? Chodzi o to, że wiele osób, mieszkańców Ukrainy Zachodniej, ze smutkiem mówi o rzeziach, jakich dokonano na Polakach. Z drugiej strony powtarza:

- Tak, UPA jest dla nas tym, czym dla was AK. Gdyby nie UPA, nie byłoby dziś wolnej Ukrainy. Do czego mamy się odwoływać, jeśli nie do mitu UPA walczącej o niepodległość? Do Ukraińców krasnoarmiejców?

Spotkałem niedawno syna innego żołnierza UPA, który powiedział, że nie będzie rozmawiał pod nazwiskiem. Dlaczego?

- Mieszkam w Polsce, jestem lojalnym obywatelem Polski. Mam prywatne poglądy, ale je oficjalnie potępiam - mówi.Poglądy wynikają z doświadczenia rodzinnego.

- Ojca aresztowali i skazali na karę śmierci, bo był w UPA. Nie przeszkadzało im to, że w 1939 r. walczył w obronie Polski. Potem w domu pojawił się żołnierz w czapce z orzełkiem. Powiedział babci: "Wynocha, macie godzinę na spakowanie rzeczy". Wywieziono nas do obcego kraju, gdzie ludzie rozmawiali językiem, którego nie rozumieliśmy. Po polsku zacząłem mówić dopiero w podstawówce. Wychowywano mnie w nienawiści do Polski. Oczywiście dziś nie jestem w stanie postawić znaku równości między akcją "Wisła" a ludobójstwem wołyńskim. Ale nie byłbym w stanie wyjaśnić babci, czym zawiniła, że musiała stracić dom.

- Potrafi mi pan wytłumaczyć, dlaczego Ukraińcy zachowali się tak na Wołyniu, dlaczego mordowali swoich sąsiadów?

- Nie potrafię usprawiedliwić tego bestialstwa, ale coś panu opowiem. Wie pan, co to były na Wołyniu tulipany?

 - Kwiaty?

 - Nie, osadnicy wojskowi czasem przychodzili do ukraińskich wiosek. Brali po dwie, trzy kobiety "na zabawę". Dla hecy odwracali je głową w dół, spódnica opadała, nogi się rozjeżdżały, baby chodziły wówczas bez majtek i to był tulipan. Nagle w 1943 r. w ukraińskiej wiosce pojawia się partyzant: "Sąsiad, a pamiętasz, co zrobili twojej babie? Nie chcesz im odpłacić? Chciałbyś? Chodź z nami!". Zapyta pan, czy to usprawiedliwia odcinanie głów, nabijanie na pal? Nie, nie usprawiedliwia.

Profesor Myrosław Popowycz - jeden z najświatlejszych Ukraińców - w eseju "UPA: trzeba mówić prawdę" zawartym w książce "Leopolis multiplex" usprawiedliwiał młodych ludzi, którzy wstępowali do oddziałów powstańczej armii, by walczyć z totalitarnymi represjami Hitlera i Stalina.

Prosił jednak, by nie zapominać, że deklaracja niepodległości ogłoszona w 1941 r. we Lwowie przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów kończyła się słowami "Heil Hitler".

Jest słynna fotografia z dnia wkroczenia hitlerowców do Lwowa: widać bramę i wielki napis na cześć Hitlera i Stepana Bandery.

To także prawda o Romanie Szuchewyczu. Właśnie on był jednym z pierwszych zbrojnych wkraczających wówczas do Lwowa z hitlerowcami. Maszerował w mundurze Wehrmachtu jako zastępca dowódcy batalionu Nachtigall sformowanego przez Abwehrę.

Potem służył w 201. Batalionie Policyjnym, podporządkowanym SS. Brał udział w "walkach z partyzantką", czyli akcjach pacyfikacyjnych na Białorusi. Mundur ze swastyką to także część życiorysu komendanta.

Znów polski Ukrainiec: - Potraficie zrozumieć Bałtów, narody północnego Kaukazu, które miały nadzieję, że Hitler uwolni ich od Stalina. Dla nas nie jesteście w stanie zrobić takiego wyjątku?

Prezydent Wiktor Juszczenko - zwolennik UE, NATO i przyjaciel Polski - nadał Romanowi Szuchewyczowi tytuł bohatera narodowego. Obecny prezydent Wiktor Janukowycz - mniejszy zwolennik Zachodu i przyjaciel Polski - ten tytuł komendantowi odebrał.

- Co zmienia ten tytuł? Nic! Wszyscy i tak wiedzą, co ojciec zrobił dla Ukrainy - tłumaczy ze spokojem Jurij Szuchewycz.

Ma rację? Może mieć - kult ostatniego komendanta UPA na Ukrainie Zachodniej jest faktem. Sukcesy nacjonalistycznej partii Swoboda mogą dowodzić, że kult ten będzie się rozszerzał. Szuchewycz ma tablice pamiątkowe, pomniki, jest na znaczkach.

Nie ma sensu udawać, że nie ma czegoś, co tak naprawdę jest.

Czy możemy spróbować to zrozumieć? W roku, gdy zbiegają się dwie rocznice: 70. ludobójstwa na Wołyniu i 65. wywózek w ramach operacji "Wisła"? Raczej bez szans.

Co dalej? - Krzywdy między Polakami a Ukraińcami są wielkie. Można się obwiniać bez końca. Jeśli będziemy się zastanawiać, kto zaczął pierwszy, zatrzymamy się w okolicach Bolesława Chrobrego. Na razie sprawy wyglądają tak: rozeszliśmy się już dawno temu. Mija czas, ale krzywd zapomnieć sobie nie możemy - mówi Jurij Szuchewycz.

Na koniec zapytałem Szuchewycza o jego ulubiony wiersz:

 - Zdziwi się pan, ale bardzo lubię "Redutę Ordona". Ojciec też lubił Mickiewicza. Mieszkaliśmy razem z Polakami, wiele się od was nauczyliśmy.

MORD WOŁYŃSKI - ROMAN SZUCHEWYCZ KOMENDANT UPA

Podczas rzezi na Wołyniu według najnowszych szacunków zamordowano 60 tys. Polaków. W sprawie tego mordu lubelski oddział IPN prowadzi śledztwo, które ma m.in. odkryć łańcuszek podejmowania decyzji. Na razie polscy historycy badający sprawę uważają, że bezpośrednia odpowiedzialność Romana Szuchewycza za rzeź nie jest jasna. Nie ma dowodów, ale sprawa jest badana. Wiadomo jednak, że potem - jako komendant główny UPA - akceptował to ludobójstwo, usprawiedliwiał, a nawet bronił tych, którzy podejmowali decyzje. Z kolei bezpośrednia odpowiedzialność Szuchewycza za późniejsze mordy w Galicji Wschodniej wątpliwości polskich historyków nie budzi. Ta druga wymierzona w Polaków akcja pochłonęła - według ostatnich ocen - 30-40 tys. osób.

                                      Rozmawiał Paweł Reszka