SZWADRONY ŚMIERCI

CZY TYLKO 'GRUPA D"?

Esbeckie szwadrony śmierci, działające we współpracy z KGB. Ofiary to m.in. księża Jerzy Popiełuszko, Sylwester Zych, Stanisław Suchowolec, Stefan Niedzielak. Mimo że z działalnością tej grupy historycy wiążą największe akty terroru wobec Kościoła, jej członkowie nigdy nie zostali osądzeni.

W 1987 r. w rozmowie z przywódcą NRD Erichem Honeckerem gen. Wojciech Jaruzelski nazwał Kościół katolicki „garbem, którego nie można usunąć operacyjnie – z którym trzeba żyć”. W rzeczywistości okres jego rządów w latach 80., począwszy od stanu wojennego, to ciąg represji wobec duchownych, w tym morderstw dokonywanych z zimną krwią przez Grupę „D” – specjalną komórkę, głęboko zakonspirowaną w strukturach MSW. Najgłośniejsza stała się sprawa ks. Jerzego Popiełuszki, jednak śmierć z rąk oprawców z SB ponieśli i inni duchowni znani ze swojego antykomunizmu oraz oddania sprawie Kościoła i narodu. Na liście ofiar znajdują się także duchowni, którzy w okresie przedokrągłostołowym sprzeciwiali się porozumieniu pomiędzy władzami PRL a koncesjonowaną opozycją.

KOŚCIÓŁ NA CELOWNIKU

Próby zniszczenia Kościoła, ostoi wiary i polskości, były podejmowane przez cały PRL, niezależnie od tego, czy przy władzy znajdował się Gomułka, czy Jaruzelski. Pionem prowadzącym walkę z Kościołem był Departament IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. 19 listopada 1973 r. decyzją ministra spraw wewnętrznych Stanisława Kowalczyka utworzono w „czwórce” Grupę Operacyjną do Zadań Dezintegracyjnych, tzw. Grupę „D”. Jej szefem został dyrektor Departamentu IV płk Konrad Straszewski, kierownikiem – Zenon Płatek. W 1977 r. Grupa „D” została podniesiona do rangi osobnego Wydziału VI Departamentu IV.

Działalność Grupy „D” była głęboko zakonspirowana nawet w strukturach MSW. Tajne zadania wyznaczał dyrektor departamentu; nie prowadzono żadnej dokumentacji, materiały operacyjne niszczono od razu. Informacje o działaniach na bieżąco trafiały do kierownictwa resortu, kilku najwyższych członków KC PZPR i szefa Urzędu ds. Wyznań Adama Łopatki.

SKOMPROMITOWAĆ WYSZYŃSKIEGO, OSŁABIĆ WOJTYŁĘ

W latach 70. Wydział I Departamentu IV MSW prowadził działania dezintegrujące wobec Prymasa Polski, kard. Stefana Wyszyńskiego. Polegały one na celowym obniżaniu autorytetu Prymasa w społeczeństwie oraz wśród hierarchów Kościoła rzymskokatolickiego. Z uwagi na wiek kard. Wyszyńskiego członkowie Grupy „D” próbowali doprowadzić do „walki” o sukcesję prymasowską, planując m.in. wydrukowanie w jednym z poczytnych tygodników, „Polityce” lub „Perspektywach”, spreparowanego artykułu-wywiadu z byłym księdzem, w którym miał on zdyskredytować postawę Prymasa i Episkopatu w społeczeństwie. Projekt został zatwierdzony przez Straszewskiego.

Celem Grupy „D” stał się również kard. Karol Wojtyła. Pracownicy Wydziałów I i VI Departamentu IV oraz Wydziału IV KW MO w Krakowie próbowali za pośrednictwem tajnych współpracowników zdyskredytować kard. Wojtyłę w oczach księży, rozpowszechniając nieprawdziwą informację, że kupił on doktorat, kiedy przez pewien czas przebywał na Zachodzie.

PAZNOKCI JUŻ NIE WYRYWALI...

Dziełem Grupy „D” było także pobicie 21 stycznia 1983 r. i porwanie w Warszawie Janusza Krupskiego, doktoranta Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, współzałożyciela i redaktora wydawanego na terenie Lublina w okresie stanu wojennego kwartalnika opozycyjnego „Spotkania”. Krupski – zginął 10 kwietnia 2010 r. w katastrofie pod Smoleńskiem – po 1989 r. m.in. szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, został wówczas zatrzymany przez trzech esbeków. Pobito go, a następnie wywieziono samochodem do Puszczy Kampinoskiej, gdzie kazano mu się rozebrać i położyć na ziemi. Krupskiego i jego odzież oblano płynem żrąco-cuchnącym i pozostawiono w lesie. Opozycjonista doznał oparzeń I i II stopnia. Z ramienia Departamentu IV rozpracowywaniem Krupskiego zajmował się Wydział VI, a personalnie Grzegorz Piotrowski i Bohdan Kuliński. Porwaniem kierował Kuliński, a bezpośrednimi wykonawcami byli Piotrowski, Waldemar Pełka oraz Ryszard Skokowski.

POD OPIEKĄ TOWARZYSZY SOWIECKICH

Apogeum działalności Grupy „D” był początek lat 80., a szczególnie okres „Solidarności”. Wprowadzenie stanu wojennego przyniosło nasilenie najbardziej ofensywnych metod operacyjnych, m.in. podpalanie obiektów sakralnych czy organizowanie napadów na księży, włącznie z zabójstwami.

Grupa likwidacyjna SB, jak wskazują dokumenty, działała w ścisłej współpracy z sowieckim KGB. W listopadzie 1975 r. płk Straszewski podpisał w Moskwie plan wspólnych przedsięwzięć operacyjnych V Zarządu Głównego KGB i Departamentu IV MSW w zakresie zwalczania Kościoła rzymskokatolickiego oraz rozpracowywania Watykanu. Według oficjalnych dokumentów KGB zarząd ten odpowiedzialny był za „walkę ideologiczną”, „zwalczanie dywersji”, „walkę z dysydentami” oraz „zwalczanie imperialistycznych wpływów Watykanu w państwach satelickich”.

Kontakty peerelowskich i sowieckich spec - służb nasiliły się po wyborze Karola Wojtyły na papieża w październiku 1978 r. oraz po powstaniu „Solidarności” w sierpniu 1980 r.

Zachowane dokumenty świadczą o tym, że członkowie Grupy „D” do 1987 r. 25 razy oficjalnie wyjeżdżali do ZSRS. Pracownicy KGB cztery razy wizytowali Departament IV. Delegacji polskiej przewodniczyli Zenon Płatek i Adam Pietruszka, w większości spotkań brał udział również Grzegorz Piotrowski, szef Grupy „D” w latach 1982-1983, dowódca szwadronu śmierci, który uprowadził i zamordował ks. Jerzego Popiełuszkę. Celem było planowanie wspólnych działań wymierzonych w Kościół i księży. Po raz ostatni Pietruszka spotkał się z delegatami KGB latem 1984 r. Jego aresztowanie nie przerwało cyklicznych spotkań oficerów IV Departamentu z KGB, które trwały do połowy 1989 r.

Sam Piotrowski współpracę z KGB rozpoczął w Bułgarii w 1982 roku.

„SPARTOLONA ROBOTA"

Moskiewski trop w zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki ujawnił poniekąd proces toruński. Adam Pietruszka, wtedy wicedyrektor IV Departamentu, powiedział na sali rozpraw, że „za zamordowaniem księdza Popiełuszki stały służby specjalne ZSRS”. Sąd wątku nie podjął, a dyspozycyjny wobec reżimu przewodniczący składu sędziowskiego nie pozwolił oskarżycielom posiłkowym na dociekanie prawdy na ten temat.

Sugestie Pietruszki potwierdza przebieg narady obu służb, do której doszło w podwarszawskim Zalesiu 3 listopada 1984 r. Z zachowanych dokumentów wynika, że Sowieci byli niezadowoleni z przebiegu morderstwa kapelana „Solidarności”. Według zachowanej notatki „towarzysze radzieccy określili tą sprawę jako spartoloną robotę”. Nazwisko osoby sporządzającej notatkę zostało wymazane.

PRAWDY NIE POZNAMY?

Od kilku lat warszawski oddział IPN prowadzi śledztwo w sprawie działania w MSW związku przestępczego, mającego na celu m.in. dokonywanie zabójstw działaczy opozycji demokratycznej i duchowieństwa. Śledztwo obejmuje w sumie 42 przypadki przestępstw z okresu stanu wojennego, o których sprawstwo podejrzewa się SB, a zwłaszcza tzw. wydziały „D” w IV departamencie MSW. Śledczy korzystają m.in. z dokumentacji zgromadzonej przez tzw. komisję Rokity, która ustaliła, że skutkiem działań funkcjonariuszy MSW od wprowadzenia stanu wojennego do 1989 r. było 91 udokumentowanych przypadków zgonów ludzi, przeważnie blisko związanych z opozycją. Wyjaśniono niewielką część tych przypadków.

„NIEZNANI SPRAWCY ”

SB w sposób szczególny inwigilowała grupę około 100 duchownych, których oceniła jako najbardziej wrogo nastawionych do państwa. Represjami i likwidacją niewygodnych kapłanów zajmowała się Grupa „D”, działająca na całym obszarze PRL.

W latach 1982-1989 doszło do siedmiu niewyjaśnionych do dziś zabójstw księży: Jerzego Popiełuszki, Stefana Niedzielaka, Sylwestra Zycha, Stanisława Suchowolca, Stanisława Palimąki, Antoniego Kija i Stanisława Kowalczyka. Wdrażane śledztwa – wyjątkiem był proces toruński – umarzano, a winę za morderstwa zrzucano na tzw. nieznanych sprawców.

RAPORT ROKITY

Tuż po zabójstwie ks. Popiełuszki minister spraw wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak wydał zarządzenie w sprawie zakresu działań Departamentu IV MSW, które przewidywało kontynuowanie ofensywy operacyjnej wobec Kościoła. Działalność ta była prowadzona niemalże do ostatnich chwil PRL.

17 sierpnia 1989 r. Sejm powołał Komisję Nadzwyczajną ds. Zbadania Działań Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, na jej czele stanął Jan Maria Rokita.

Komisja nie miała uprawnień śledczych, nie mogła gromadzić dowodów, zeznający świadkowie nie ponosili odpowiedzialności karnej. Członkowie komisji nie mieli pełnego dostępu do dokumentów MSW. Pomimo to 26 września 1991 r. komisja przedłożyła Sejmowi sprawozdanie ze swej działalności, tzw. Raport Rokity.

Część IV dokumentu poświęcona jest niewyjaśnionym zgonom księży. Dokument zatytułowany „Informacja o działalności komórek "D" pionu IV byłej Służby Bezpieczeństwa” w wersji skróconej został włączony do części IV „Raportu Rokity”. Całość „Informacji...” utajnił ówczesny minister spraw wewnętrznych Henryk Majewski.

Do odtajnienia całego „Raportu Rokity” doszło dopiero w 1999 r. „Informację...” w wersji rozszerzonej, zawierającą m.in. nazwiska funkcjonariuszy Grupy „D” w centrali i komórek „D” w terenie oraz opis ich działalności, opublikował Instytut Pamięci Narodowej w Biuletynie ze stycznia 2003 r.

Upublicznienie raportu nie przełożyło się na ukaranie esbeckich speców od mokrej roboty z Grupy „D”.

Jawne zabójstwa   znanych polityków i osób związanych z mordami, brak wyjaśnień prowadzonych śledztw, powiązane z opiniami niektórych historyków wskazują, że istnieje takie zagrożenie. Atak na pracowników biura poselskiego Prawa i Sprawiedliwości w Łodzi zakończony śmiercią Marka Rosiaka i poważnymi obrażeniami ciała Pawła Kowalskiego posła do Parlamentu Europejskiego z użyciem przez zbrodniarza paralizatora był zaplanowaną zbrodnią wykonaną w sposób profesjonalny. Do dzisiaj nie wyjaśniono sprawy zabójstwa Stanisława Pyjasa przez śmiertelne pobicie, czy Krzysztofa Olewnika, w konsekwencji przerzucając winę na rodzinę zamordowanego, „samobójstwo” Andrzeja Leppera, morderstwo Marka Papały, czy „samobójstwa” więzienne sprawców porwania Krzysztofa Olewnika, nie wyłączając „katastrofy” smoleńskiej, z matactwami komisji Jerzego Millera i osławionej generalissimus Tatiany Anodiny, świadczą o istnieniu takich zagrożeń w powiązaniu ze służbami rosyjskimi.

Jeszcze wcześniej zamordowany został premier rządu PRL Piotr Jaroszewicz, ksiądz Stefan Niedzielak, kapelan Armii Krajowej i WIN, współzałożyciel Rodziny Katyńskiej.

Ks. Stefan Niedzielak był inicjatorem wzniesienia krzyża katyńskiego na cmentarzu powązkowskim (31 lipca 1981 roku), który to pomnik SB jeszcze tej samej nocy zniszczyła. Za swoją działalność niepodległościową był nieustannie nękany i szykanowany, otrzymywał listy i telefony z pogróżkami, bezpieka wielokrotnie podejmowała próby zastraszenia go, pobicia czy porwania. Zginął zamordowany (prawdopodobnie ciosem karate) przez "nieznanych sprawców" w swojej plebanii na Powązkach w nocy z 19 na 20 stycznia 1989 roku.

Był współpracownikiem Delegatury Rządu na Kraj, dzięki czemu wcześnie poznał raport komisji Czerwonego Krzyża o zbrodni katyńskiej.

Uczestniczył w powstaniu warszawskim. Był kurierem przewożącym zaszyfrowane komunikaty z Warszawy do Krakowa dla ks. abp. Adama Sapiehy. Latem 1944 przewiózł do Krakowa tzw. depozyt katyński, czyli dowody z przeprowadzonej przez Niemców ekshumacji grobów w Katyniu.

W latach 80 wraz z Wojciechem Ziembińskim zaczął tworzyć Sanktuarium Poległych i Pomordowanych na Wschodzie. Został kapelanem Rodzin Katyńskich i upominał się o ujawnienie prawdy katyńskiej. Wspierał repatriantów z Rosji i Kazachstanu, organizował wysyłkę książek do Polaków żyjących w krajach dawnego Związku Radzieckiego.

W Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej stwierdzono szereg zewnętrznych obrażeń w okolicy twarzy i głowy oraz złamanie kręgosłupa szyjnego, mimo to ówczesne ministerstwo spraw wewnętrznych wykluczało morderstwo. Sprawę śmierci kapłana umorzono 2 października 1990 roku, przyjmując wersję o śmiertelnym upadku z fotela. O zabójstwo podejrzewano SB. Jan Olszewski w swoich pracach sugerował udział KGB w morderstwie.

W czasie obrad Okrągłego Stołu mecenas Władysław Siła-Nowicki poprosił o uczczenie zamordowanych kapłanów: Stefana Niedzielaka i Stanisława Suchowolca minutą ciszy. Telewizja Polska usunęła ten moment z transmisji na antenie ogólnopolskiej.

Z akt sprawy zabójstwa ks. Stefana Niedzielaka w niejasnych okolicznościach zniknęły materiały zabezpieczone podczas sekcji zwłok i ślady zabezpieczone na miejscu zbrodni.

30 stycznia 1989 roku ciało zamordowanego wikarego Stanisława Suchowolca odnaleziono w jego mieszkaniu na plebanii. Sekcja zwłok wykazała, że zgon nastąpił pomiędzy 2 a 4 w nocy, na skutek zatrucia tlenkiem węgla, spowodowanego pożarem niesprawnego pieca. Prokuratura uznała, że pies księdza również zatruł się czadem. Dochodzenie zakończyło się po kilku miesiącach umorzeniem z powodu braku znamion wskazujących na udział osób trzecich w zainicjowaniu pożaru.

W 1992 rozpoczęto w tej sprawie nowe śledztwo. Gospodyni parafii na Dojlidach zeznała, że w nocy z 29/30 stycznia 1989 widziała na plebanii 3 nieznane osoby: dwóch mężczyzn i kobietę. Słyszała ich przyciszone szepty i rozmowy. Około północy jako ostatnia widziała księdza żywego. Z ekspertyzy przeprowadzonej przez biegłych sądowych wynika, że w drewnianej podłodze wybito dziurę, przez którą od strony piwnicy wlano łatwopalną substancję. Jeden ze strażaków w śledztwie zeznał, że w lewym dolnym rogu szyby okiennej widać było dziurę powstałą wskutek uderzenia ciężkim przedmiotem. Biegli weterynarze, zapoznając się ze zdjęciami z miejsca zbrodni, zauważyli, że z pyska psa ciekła krew. Ich zdaniem oznaczało to, że zwierzę zostało zatrute lub zabite. Białostocka prokuratura ogłosiła we wrześniu 1992, że przyczyną pożaru w mieszkaniu, a w konsekwencji powodem śmierci księdza Stanisława Suchowolca, było podpalenie. W sierpniu 1993 roku z powodu nieustalenia sprawców postępowanie umorzono.

Zleceniodawców zbrodni popełnionej na bł. księdzu Jerzym Popiełuszce nie odnaleziono, ale media cytują wypowiedzi Wojciecha Jaruzelskiego :

„Konsekwentnie należy przestrzegać zasady kija i marchewki, co Kościołowi i duchowieństwu powinno się opłacać, co zaś nie. "  Wzmóc działania wobec ks. Jerzego Popiełuszki. Ks. Popiełuszko nie powinien się wtrącać do działań partii i rządu”.

Tego, czego nie może powiedzieć związany tajemnicą śledztwa prokurator Andrzej Witkowski, ujawnia ks. Stanisław Małkowski, współpracownik i przyjaciel księdza Jerzego Popiełuszki, w PRL-u kapelan "Solidarności", uczestnik strajku w Stoczni Gdańskiej: - Wersję przedstawioną na procesie toruńskim odbieram jako próbę obrony ze strony Kiszczaka i Jaruzelskiego - chcieli odsunąć od siebie jakiekolwiek podejrzenia, że są odpowiedzialni za zamordowanie księdza Jerzego, zrzucając winę na gen. Mirosława Milewskiego. Nie mam wątpliwości, że winni śmierci ks. Popiełuszki są właśnie Kiszczak i Jaruzelski. Wiem, że ekipa esbeków, która porwała księdza, była śledzona przez inną ekipę. Mieliśmy zatem do czynienia ze zbrodnią wielopiętrową. Poza tym ciekawa, symboliczna jest zbieżność dat. 19 października Kiszczak obchodził urodziny i być może Piotrowski porywając księdza Jerzego, chciał zrobić swojemu przełożonemu prezent. Zatem prawdę już znamy, trzeba jeszcze wyjaśnić wszystkie okoliczności. A więc np. to, czy Kiszczak i Jaruzelski działali w powiązaniu z towarzyszami radzieckimi? ( Tadeusz M. Płużański).

Jan Olszewski od 20 lat jest przekonany, że mocodawców mordu trzeba szukać w Moskwie: "W moim przekonaniu nikt tutaj, zwłaszcza w MSW, nie odważyłby się zrobić czegokolwiek w sprawie ks. Jerzego co najmniej bez konsultacji, jak nie bez zaleceń stamtąd".

Nie udało się zamordować Jarosława Kaczyńskiego, nie poleciał do Smoleńska. Bardzo szybko po tym usiłowano go zamordować strzelając do jego samochodu. Ślady kul w samochodzie odkrył nowy nabywca auta.

Byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza i działających w opozycji księży mogli zamordować ci sami funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Tajne komando miało „licencje na zabijanie” osób zagrażającym komunistycznym władzom. To były trzy osoby – kobieta o krótkich jasnych włosach i dwóch mężczyzn, w tym jeden o posturze atlety. Tak zapamiętał ich człowiek, który rankiem 1 września 1992 roku spacerował z psem w Aninie. Świadek widział jak te trzy osoby wybiegły z willi byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza. W noc poprzedzającą to wydarzenie Jaroszewicz i jego żon a Alicja Solska zostali zamordowani. Solską zastrzelono w łazience, a jej męża przed zabiciem  wiele godzin torturowano celem uzyskania dokumentów kompromitujących polityków. Takie same rysopisy podał kierowca autobusu komunikacji miejskiej w Warszawie, który składał zeznania w sprawie zamordowania ks. Stefana Niedzielaka proboszcza parafii na Powązkach. Zapamiętał, że przed północą 20 stycznia 1989 roku na przystanku przy cmentarzu wysiedli dwaj mężczyźni i kobieta i poszli w stronę plebanii. Następnego ranka znaleziono tam zwłoki księdza.

Dwóch mężczyzn i kobietę o jasnych włosach zapamiętała Marianna K. gospodyni plebanii na Dojlidach  w Białymstoku. Według niej byli oni w budynku, w którym mieszkali księża, w nocy z 29 na 30 stycznia 1989 roku. Tej nocy w niewyjaśnionych okolicznościach zginął ksiądz Stanisław Suchowolec, kapelan białostockiej „Solidarności”.

Wiele śladów wskazuje na to, że istnieje „komando do mokrej roboty”, które już zabijało na polecenie najważniejszych  polityków PRL - uważa Piotr Łysakowski, historyk  z Instytutu Pamięci Narodowej,  dr nauk humanistycznych, historyk, specjalista historii Niemiec i stosunków polsko – niemiecko – rosyjskich, który badał  okoliczności śmierci wspomnianych księży. W III RP komando pojawiało się również wówczas, gdy trzeba było przeszkodzić w rozwikłaniu zagadek  zbrodni popełnionych przez peerelowską bezpiekę.

Zeznania świadków pozwalają postawić hipotezę, że za opisanymi wcześniej zabójstwami stała ta sama grupa trzech osób. Dodatkowym dowodem  wiążącym zabójstwo ks. Niedzielaka ze sprawą Jaroszewiczów są zabezpieczone na miejscach popełnionych zbrodni identyczne odciski palców. Przez kilkanaście lat śledczy byli bezradni, nie wiedzieli do kogo należą. Jesienią  2004 roku do prokuratorów IPN prowadzących sprawę zgłosił się świadek, który wskazał  jednego ze sprawców morderstwa na ks. Niedzielaku . Kilkanaście dni później policjant  pracujący w grupie śledczej IPN metodami operacyjnymi zdobył odciski palców wskazanej przez świadka osoby i porównał je z odciskami zabezpieczonymi w mieszkaniu ks. Niedzielaka. Były identyczne.

Zidentyfikowanym przez świadka sprawcą jest R. w 2004 roku nadkomisarz warszawskiej policji. To wysoki, postawny, atletycznie zbudowany mężczyzna. Ma pierwszy dan w karate, interesuje się bronią i świetnie strzela. W 1998 roku został przyjęty do Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych, gdzie zajmował się sprawami kryminalnymi. Z roczną przerwą pełnił służbę, aż do kwietnia 2005 roku. Przez większość czasu zajmował się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej i aktów terroru kryminalnego. 15 lipca 1999 roku prezydent RP Aleksander Kwaśniewski – na wniosek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – odznaczył go Brązowym Krzyżem Zasługi za „zasługi w ratowaniu życia ludzkiego”.

Sprawę śmierci ks. Stefana Niedzielaka umorzono, przyjmując , że zabił się upadając wraz  z fotelem na podłogę, tymczasem fotel znaleziono stojący, a nie leżący na podłodze. Eksperyment procesowy przeprowadzony 16 marca 1989 roku przez specjalistów kryminalistyki wykluczył by człowiek o wadze kapłana mógł w ten sposób upaść z fotela. Wykazał ponadto, że obrażenia karku powstałe w wyniku uderzenia o podłogę po upadku z tej wysokości byłyby znacznie mniejsze. Bezpośrednią przyczyną zgonu księdza miało być kilka urazów karku (każdy z nich był śmiertelny!!!). Kapłana znaleziono leżącego na brzuchu. Gdyby potraktować poważnie wersję z 1989 roku trzeba przyjąć, że sędziwy ksiądz celowo wywrócił fotel w którym siedział, zmarł wskutek silnego uderzenia o podłogę, a następnie - już martwy – wstał, przeszedł przez pokój, postawił leżący fotel i położył się na brzuchu.

Hipotezę o komandzie zabójców i roli R. w sprawie potwierdzają również akta operacyjne SB zachowane w zbiorze zastrzeżonym IPN. Wśród nich jest dokumentacja ( pokwitowanie odbioru samochodu  i rachunek za hotel) delegacji służbowej do Białegostoku, którą 28-29 stycznia 1989 roku odbył R. Na tych dokumentach nie zachowały się nazwiska towarzyszących mu osób, ale jest nazwa popularnego w Białymstoku hotelu C. W tym hotelu w latach 80 MSW utrzymywało lokal konspiracyjny. Zawsze nocowali w nim oficerowie SB, którzy przyjeżdżali z innych miast. W zeznaniach złożonych po 1992roku i zawartych w VIII tajnym tomie śledztwa kilku byłych oficerów białostockiej SB   sugerowało, że ks. Suchowolca  zabiła specjalna grupa egzekucyjna, która przyjechała z Warszawy.

Zabicie księży związanych z „Solidarnością” miało przestraszyć co bardziej radykalnych opozycjonistów. Zabójstwa te były czytelnym sygnałem, że komuniści nie dopuszczą aby na czele opozycji stali ich radykalni przeciwnicy. W 1989 roku komuniści oddali władzę, ale nie zostali rozliczeni ze swoich zbrodni. Cztery lata później otworzyło to postkomunistycznej lewicy drogę do sięgnięcia po władzę w wolnych wyborach.

Charakterystyczne są kłamstwa i matactwa o przyczynach śmierci. Nie tylko kłamie komisja Millera , czy MAK, kłamią również polscy politycy i niektórzy profesorowie medycyny. Przed laty słynne kłamstwo medyczno-sądowe, sfałszowanie protokołu sekcji zwłok Stanisława Pyjasa  sporządził prof. Zdzisław Marek - etatowy esbecki ekspert sadowy. Dzisiaj po kłamstwach smoleńskich polityka lek. med. Ewy Kopacz działającej wspólnie i w porozumieniu z Donaldem Tuskiem pojawia się nowy skandal z sekcjami zwłok  osób poległych w Smoleńsku. Nagle bez powodu przeniesienie ciała ministra Zbigniewa Wassermana z krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej do zakładu wrocławskiego jest kolejnym łajdactwem.

Krakowski Zakład Medycyny Sądowej posiada najnowocześniejszy sprzęt badawczy i 200 lat tradycji. Dlaczego Wrocław? Bo tam jest prof. Barbara Świątek, która zdobyła już odpowiednią renomę stojąc na czele zespołu, który wydał orzeczenie w sprawie śmierci Stanisława Pyjasa, wkluczające jakoby został zamordowany. Prof. Barbara Światek kontynuuje  orzecznictwa w stylu prof. Zdzisława Marka.

W rosyjskiej opinii z sekcji zwłok Zbigniewa Wassermanna były błędy, nie podają one jednak w wątpliwość głównych wniosków tej opinii - to jedna z konkluzji ekspertyzy dokonanej przez polskich biegłych, którą ujawniła Naczelna Prokuratura Wojskowa.

SZWADRONY ŚMIERCI - DLA NARODOWYCH SIŁ ZBROJNYCH

Warto w tym miejscu przypomnieć działalność Polskiego Państwa Podziemnego, które swoją odwagą i rzetelnością patriotyczną powinno być wzorcem dla dzisiejszej Polski.

To nie była wojna domowa, toczona między różnymi ugrupowaniami tego samego państwa, o władzę i własne interesy.

W Polsce po 1944 r. mieliśmy do czynienia z powstaniem antykomunistycznym (także na polskich Kresach, o czym nie wolno zapomnieć), toczonym w celu odzyskania niepodległości.

Było ono porównywalne z powstaniem styczniowym i w tym sensie było ostatnim polskim powstaniem narodowym. Powstanie zostało stłumione bardzo krwawo, a dokładnej skali ofiar poniesionych w walce i późniejszych represji być może już nigdy nie poznamy.

Komuniści nie prowadzili dokładnej ewidencji, w dodatku starannie zacierali ślady po swych zbrodniach. Po 1989 r. zabrakło woli rozliczenia minionego okresu. III RP bardzo długo była prostą kontynuacją Polski Ludowej, nie tylko politycznie, ale też instytucjonalnie i personalnie. Trudno było zrobić to natychmiast po zmianach, zwyciężyła bowiem koncepcja „grubej kreski”, także w tym zakresie.

Po dziś dzień nieznane są rozmiary represji sowieckich ze strony NKWD i innych jednostek stacjonujących w pierwszych latach powojennych na terenach Polski Ludowej. Na Kresach tylko one są odpowiedzialne za popełniane tam masowe zbrodnie.

SKALA ZBRODNI

Dzisiaj wiemy, że w komunistycznych więzieniach stracono na mocy „wyroków sądowych” około 5 tys. osób. Wiemy jednak również, że nawet w świetle komunistycznego prawa owe wyroki były od początku nieważne, albowiem wydawały je głównie wojskowe sądy rejonowe powołane aktem zbyt niskiej rangi. Mimo to rodziny ofiar do dziś muszą przechodzić poniżającą procedurę udowadniania niewinności swych najbliższych.

Ale to przecież wierzchołek olbrzymiej góry lodowej! W komunistycznych więzieniach i obozach zamordowano w aresztach, śledztwach lub już po wydanych wyrokach wieloletniego więzienia około 20 tys. ludzi. Łącznie daje to liczbę 25 tys. ofiar, z czego zaledwie co piąta zginęła w wyniku zbrodni sądowej, jaką była ówczesna kara śmierci. Reszta zginęła w wyniku zbrodni pozasądowych, choć znajdowała się w gestii komunistycznego wymiaru (nie)sprawiedliwości. A to w dalszym ciągu mniejsza część zamordowanych w ogóle w tamtym czasie.

Musimy bowiem pamiętać, że wielokrotnie więcej zabitych zostało w terenie, w wyniku walk (szacuje się, że było ich ok. 8 tys.), ale przede wszystkim obław, pacyfikacji i następujących po nich masowych represji. Łącznie w okresie powstania antykomunistycznego zginęło od 50 tys. do nawet 100 tys. ludzi!

To jest prawdziwa skala komunistycznych zbrodni, tym bardziej że większość z nich to ofiary cywilne, w tym także kobiety i dzieci. Obowiązywała bowiem zasada odpowiedzialności zbiorowej, sankcjonowana rozkazami najwyższych dowódców. Michał Żymierski – naczelny dowódca „ludowego” WP, w rozkazie z 14 czerwca 1945 r. nakazywał: „w toku walk do niewoli nie brać: przywódców i oficerów dowództwa dywersyjnego”; odnośnie do ludności cywilnej na terenach toczonych walk nakazywał surowo karać „nie tylko podejrzanych, ale i wszystkie osoby, u których się oni ukrywali i które im okazywały jakąkolwiek pomoc, nie wyłączając najbliższych członków rodzin”, w tym niepełnoletnich dzieci!

Bandyckie rozkazy były skrzętnie wykonywane. Na przykład lokalny dowódca KBW meldował po jednej z akcji w powiatach Koło i Nieszawa, że „w toku walk zabito dwóch ludzi z bandy ’Szarego’, a trzeci został wzięty do niewoli, ale na rozkaz obecnego tam z-cy kierownika WUBP por. Szwagierczaka został rozstrzelany”.

BANDY POZOROWANE

Wszelkie akcje przeciwko Podziemiu Niepodległościowemu wiązały się z masowymi rabunkami dokonywanymi w pacyfikowanych miejscowościach. Informacje o tym znajdujemy również w zachowanych materiałach bezpieki. W jednej miejscowości zgromadzono walizy ze zrabowanymi w toku operacji ubraniami itp. „Wszystkie te walizy zostały rozszabrowane przez pracowników Milicji i UBP, ponieważ nasi ludzie ścigali bandytów” – jak wynika z tego raportu, dowódca żali się, że dla jego grupy już nic nie zostało…

A rabowano wszystko. Z meldunku jednej z grup operacyjnych UB wynika, że podczas rewizji w gospodarstwie zrabowano m.in. palto dziecinne, sukienkę dziecinną, płaszcz deszczowy, chodnik podłogowy, firanki drzwiowe, lustro, łóżko, krzesła, szafę, lampkę nocną, kury, świnie, wiadro, poduszkę, pierzynę… „Konfiskaty dokonano zgodnie z prawem” – zakończył swój złodziejski raport oficer PUBP.

Stosowano metody niezwykle niegodziwe. Jedną z nich było wypuszczanie w teren tzw. band pozorowanych, czyli grup operacyjnych UB, milicji i wojska, które udawały oddziały podziemia i na ich konto dokonywały morderstw, napadów, rabunków, podpaleń… Skali tego procederu nie znamy, ale początkowo, w latach 1945-1947, była ona znaczna. Ich zbrodnie miały w opinii publicznej zohydzić oddziały podziemia i doprowadzić do braku zaufania do nich ze strony ludności.

Ponadto działały terenowe „szwadrony śmierci”, złożone z zaufanych funkcjonariuszy, które na własną rękę wymierzały podejrzanym (czy tylko posądzanym o nieprzychylność dla nowej władzy) ludową sprawiedliwość, praktycznie zawsze pojmowaną jako zamordowanie osób ujętych i uprowadzonych do lasu.

Grupa egzekucyjna Władysława Rypińskiego „Rypy” w powiecie płockim zamordowała w latach 1945-1947 ponad sto osób, byłych żołnierzy AK i cywilów. Ile takich grup działało w całym kraju i jaka była skala popełnionych przez nie zbrodni? Tego nie wiemy. Mamy znikomą wiedzę na temat „brygad realizacyjnych” powołanych w MBP. Wcielano do nich funkcjonariuszy o… niskim poziomie umysłowym. Tacy bowiem nie wnikają, dlaczego i kogo mordują na rozkaz.

Ofiary chowano byle gdzie, w lesie, w torfowych dołach, na wysypiskach śmieci. Chodziło tylko o zacieranie śladów, ale nie zawsze to było skuteczne. I tak 1 grudnia 1945 r. funkcjonariusze UB porwali w Grójcu, a następnie zamordowali w Budkach Petrykozkich sędziego Zbigniewa Hankego, nauczyciela Tadeusza Listkiewicza, dyrektora Spółdzielni Rolniczo-Handlowej Bolesława Łukowskiego i miejscowego prezesa PSL Józefa Sikorskiego.

Zostali zastrzeleni i pochowani w płytkim dole, przyklepano ich świeżym śniegiem. Ranny Józef Sikorski przeżył egzekucję i wydostał się spod śniegu. Dzięki temu zbrodni nie dało się ukryć, ale sprawcy, choć doskonale znani, nigdy nie zostali ukarani. Postępowanie wobec nich zostało bowiem umorzone na mocy amnestii ogłoszonej dla żołnierzy podziemia niepodległościowego…

DZISIAJ BERLIN - JUTRO GIBRALTAR

Do dzisiaj historycy, którzy nie chcą dostrzegać w powojennej sytuacji Polski okupacji sowieckiej, a następnie „rodzimej” komunistycznej, mówią, wzorem swych poprzedników, czyli specjalistów od ustanawiania i utrwalania władzy ludowej, o trwającej wówczas wojnie domowej. Wystarczy jednak przytoczyć konkretne rozkazy dowódców struktur niepodległościowych, aby zrozumieć sens nowej rzeczywistości i tego, o co toczyła się walka. Pułkownik Tadeusz Danilewicz ps. „Doman”, komendant główny Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, napisał w rozkazie

z 1 września 1945 r.:

 

„1. Walczymy o pełne wyzwolenie Polski spod okupacji i wpływów sowieckich zarówno bezpośrednich, jak i za pośrednictwem swoich agentów (grupa Bieruta).

 

  1. Prowadzimy walkę o całość ziem wschodnich w granicach 1939 r.

 

  1. Z walki o Wielką Polskę nie zrezygnujemy pod wpływem terroru Rosji Sowieckiej i jej agentur”.

 

O co walczyli ich przeciwnicy, ideowi komuniści? O inną, sprawiedliwą rzekomo Polskę i byli w tej walce samodzielni, niezależni od zewnętrznych mocodawców? Bez żadnych skrupułów ujawnił to Mieczysław Moczar (Mikołaj Demko), wysoki funkcjonariusz MBP, w liście z 1948 r. do swych przełożonych: „Związek Radziecki jest nie tylko naszym sojusznikiem, to jest powiedzenie dla narodu. Dla nas, dla partyjniaków, Związek Radziecki jest naszą Ojczyzną, a granice nasze nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro będą na Gibraltarze”.

Polscy niepodległościowcy, z wizją demokratycznego państwa, suwerennego i sprawiedliwego, nie pasowali do koncepcji utworzenia namiastki sowieckiej republiki, polskiej w formie, sowieckiej w treści. Reprezentowali tradycyjne wartości, byli elitą, która stała na przeszkodzie ludobójczego eksperymentu społecznego i politycznego – pospiesznego przekształcenia normalnego społeczeństwa w „ludzi sowieckich”. Nie było zatem dla nich miejsca. Nie jest bowiem prawdą, że ci, którzy konspiracji zaniechali i ujawnili się przed komunistyczną bezpieką, byli pozostawieni w spokoju. Przykładem niech będzie por. Jan Rodowicz ps. „Anoda”, jeden z bohaterów powstania warszawskiego. W konspiracji po wojnie nie był, zajął się upamiętnianiem swych poległych kolegów. Też był solą w oku bezpieki, stał na przeszkodzie budowie „raju na ziemi”. Zginął, jak wielu innych, bo nie nadawał się na homo sovieticusa.

Musimy uwzględnić również około 250 tys. więźniów politycznych skazanych na długoletnie wyroki. Również po 1956 r. trwały jeszcze aresztowania i procesy polityczne. Niektórzy stawali przed sądami PRL po raz kolejny, mimo iż wcześniej odbyli już swoje kary. Dotyczyło to głównie osób z podziemia narodowego, szczególnie zaciekle prześladowanych, podczas gdy represje wobec członków innych formacji niepodległościowych faktycznie zelżały.

Wspomnijmy tu procesy Juliana Pomorskiego „Rysia” (1957), Michała Krupy „Wierzby” (1960), Andrzeja Kiszki „Dęba” (1962) czy Czesława Czaplickiego „Rysia” (1964). Inni, jak Kazimierz Wybranowski „Kret” czy Tadeusz Zajączek „Szary”, wracali do więzień mimo warunkowego zwolnienia po 1956 roku. Ostatni z więzionych narodowców opuszczali zakłady karne dopiero w połowie lat 70.

Wychodzili więc na względną wolność dopiero wówczas, gdy młode pokolenie uzyskało już prawo wyjazdów na Zachód, w kolejkach można było wystać pralkę, telewizor, lodówkę, a w miejscach pracy władza „dawała” przydziały na wczasy czy sanatoria.

Duża część społeczeństwa pamiętała jednak, gdzie i jak żyliśmy. Formy oporu się zmieniały, ale nie było powszechnej akceptacji ustroju komunistycznego. Przewidywał to proroczo wspomniany wyżej płk T. Danilewicz w rozkazie z 22 lipca 1945 r.:

„Rozwój działań wojennych przyniósł nam po okupacji niemieckiej drugą okupację – sowiecką. (…). Walka Narodu Polskiego o elementarne prawa bytu i rozwoju trwa nadal. Będzie ona ciężka i długa. Musi być prowadzona jak najskuteczniej i z najmniejszymi dla Narodu stratami. (…)

Walka obecna będzie przede wszystkim walką polityczną, będzie się toczyć o to, co stanowi istotę Narodu: o kulturę, religię, tradycję, o niezawisłość myśli i ducha polskiego, będzie to walka z komunizmem i wpływami Wschodu. Walczyć będziemy o każdą komórkę gospodarczą, społeczną, wychowawczą, a w szczególności o duszę młodego pokolenia. W walce tej wszyscy musicie wziąć pełny udział”.

STEFAN MICHNIK I INNI

Wydawało się, że po 1989 r. Polska upomni się o swych Bohaterów, odnajdzie ich groby, upamiętni wspaniałe postaci Podziemia Antykomunistycznego. I odnajdzie ich oprawców. To zresztą nie byłoby trudne – żyli pośród nas, pobierali ogromne emerytury, mieszkali pod najlepszymi adresami, obwieszeni wszelkimi możliwymi świecidełkami, uhonorowani najwyższymi stopniami wojskowymi. Wielu z nich przyznało sobie ordery Virtuti Militari – a jakże. Niektórzy udali się na emigrację, jakoby uciekając przed „polskim antysemityzmem”…

Nie było jednak woli ich ścigania, a przecież było wśród nich wielu najwyższych funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki, Informacji Wojskowej, sędziów i prokuratorów wojskowych. Wymieńmy przykładowo gen. Stanisława Zarakowskiego – naczelnego prokuratora wojskowego, gen. Mieczysława Mietkowskiego (vel Mojżesza Bobrowickiego) – wiceministra MBP, ppłk. Wiktora Herera, naczelnika wydziału śledczego w MBP, ppłk. Helenę Wolińską (vel Fajglę Mindlę Danielak) z naczelnej Prokuratury Wojskowej, płk Salomona Morela, kpt. Stefana Michnika…

Co więcej, nie tworzono nawet ram prawnych do takich działań, wszak definicja zbrodni komunistycznych zaistniała w polskim prawie dopiero w 1998 r. i jest praktycznie fikcją. Dziś wiemy, że żaden zbrodniarz komunistyczny, nawet z zarzutem ludobójstwa, przed polskim sądem już nie stanie. Co więcej, ofiary terroru komunistycznego są do dziś bezkarnie wyszydzane i lżone. Jednak powoli wydobywamy je z niepamięci, także z cmentarnych jam na powązkowskiej Łączce i innych miejsc tajemnych pochówków. Cieszy fakt, że pamięć o nich coraz szerzej trafia do najmłodszych pokoleń, które poszukują swej naturalnej tożsamości.

Dokumenty, źródła, cytaty:

Leszek Żebrowski "Nasz Dziennik" https://www.nsz.com.pl/index.php/artykuly-i-opracowania/863-leszek-ebrowski-qszwadrony-mierciq

Leszek Szymowski „Zakazana historia”.

https://www.salon24.pl/u/aleszum/386523,szwadrony-smierci

Aleksander Szumański „Kurier” Chicago - opublikowano: 30 stycznia 2012, 20:46

 "http://www.aleszum.btx.pl/index.php/publikacje/1223-szwadrony-smierci

 http://www.klubypatriotyczne.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=477:-z-krwi-ksiy-na-rkach&catid=13:historia-najnowsza&Itemid=27

  "Z krwią księży na rękach'